Był to zimowy poranek. Pańciu wyszedł na poranny spacer z Pikselem. Wracają. Otwieram im drzwi. Na plecach Pańcia siedzi biało-czarny kłębuszek. „Zobacz, kogo Piksel znalazł w krzakach przy zagajniku”. Pańciu zgarnął kłębek z ramion i postawił na ziemi. Moim oczom ukazał się w pełnej krasie umorusany, wyziębiony, zapchlony Kitek. Od razu przystąpił do ocierania się o moje nogi, ugniatał przy tym przednimi nóżkami. To była miłość od pierwszego wejrzenia. Pańciu uciekł do pracy, a my z Kitkiem przystąpiliśmy do prania i odpchlenia. Wieczorem obowiązkowa wizyta u weta. Z uwagi na to, że mamy na salonach spory zwierzyniec, Kitek musiał przejść kwarantannę, polegająca na odizolowaniu go od reszty futer. Nie był z tego faktu zadowolony, protestował, próbował zwiać z izolatki w każdej, nadarzającej się okazji. Po siedmiu dniach, kiedy okazało się, że Kitek jest zdrów jak ryba, został oficjalnie wprowadzony na salony i przedstawiony pozostałym futrom. Po godzinie było już wiadomo, kto z kim trzyma sztamę. Mućka i Gremlin prychaniem i fukaniem dały Kitkowi do zrozumienia, że między nimi nie ma szansy na przyjaźń. Towarzyszką do zabaw stała się Cece. Towarzyszem do gryzienia został pan Stefan. Merdający ogon Piksela był ulubionym celem ataków Kitka. Po tygodniu Cece nabawiła się zapalenia małżowiny usznej, a wszystkiemu były winne ostre jak igiełki ząbki Kitka. Kolejna wizyta u weta. Wskazania – trzymanie Cece z dala od Kitka i maść z antybiotykiem. Skoro towarzyszka do zabawy poszła w odstawkę, Kitek coraz więcej czasu spędzał na gryzieniu się z panem Stefanem. Po tygodniu również pan Stefan nabawił się zapalenia małżowiny usznej. Kontakty pana Stefana z Kitkiem musiały zostać ograniczone do minimum. Kitek musiał jednak w jakiś sposób spożytkować energię w nim drzemiącą. Ulubionym zajęciem Kitka stało się wskakiwanie do doniczek i buszowanie po kwiatkach w nich rosnących. Dużym zainteresowaniem cieszyły się wszystkie szeleszczące siatki i worki. Skoro nie można gryźć się z futrami, trzeba spróbować gryzienia Pańci i Pańcia. Podczas mojej osobistej wizyty u okulisty, pani okulistka po przywitaniu się oznajmiła „Ma pani kota”. Myślę sobie wróżka, czy jak. Nie, wystarczyło zobaczyć moje ręce, całe podrapane. Kitek miał trzy fazy. Pierwsza to brojenie, druga to spanie, a trzecia to jedzenie. Podobnie jak pan Stefan, był wszystkożercą. Po odchowaniu i zaszczepieniu Kitka musieliśmy podjąć decyzję, czy Kitek zostaje z nami, czy szukamy dla niego nowego domu. Podjęliśmy próbę znalezienia nowego domu dla Kitka. Udało się. Kitek pojechał do Iwony do Wałbrzycha, gdzie żyje na kocią łapę z Czarkiem, psem Iwony. Bynajmniej nie żyją jak pies z kotem. Bardzo się zaprzyjaźnili, jedzą ze wspólnej michy, razem śpią. Żyj sto lat Kitku nasz kochany. Nam zostały wspomnienia i zdjęcia. Jak można takie cudo porzucić na zatracenie w ciemnym lesie?