Poszukiwania miejsca idealnego na rodzinny pobyt świąteczny rozpoczęłam jeszcze w lutym. Niby nic trudnego. Dziewięć dorosłych osób, małe dziecko i dwa psy. Ostatni element wyliczanki był najbardziej kłopotliwy. Pies jest dużym problemem dla polskiej bazy pobytowo-noclegowej. O tym problemie pisałam w notce znad polskiego morza, kiedy to po raz pierwszy poszukiwałam miejsca akceptującego psy. Największy problem z psami mają ośrodki spa. Luksusowe wnętrza wypchane bufonowatymi ludźmi, którzy nabierają wody w usta, a potem ani be, ani me, ani kukuryku, nie chcą gościć w swoich progach czworonogów, no bo co by jaśnie pani bizneswoman powiedziała, gdyby nie tylko ona bezkarnie puszczała bąki w jacuzzi. Tam, gdzie futra są akceptowane, za pobyt czworonoga trzeba zapłacić. I tu jak jeden mąż każdy woła 50 zł za dobę od głowy. Stawka standard rozchodzi się po kraju metodą kopiuj wklej. Kiedy drążyłam temat i pytałam, jakie atrakcje dla pupili zawarte są w cenie pobytu, usłyszałam, że przykro im bardzo, ale żadne, a opłata jest związana z koniecznością dodatkowego sprzątania. No bo skoro można skasować pięć dych, to czemu nie? A dociekliwym pociśnie się kit o sprzątaniu.
Miejsce na świąteczny, rodzinny pobyt miało być urokliwe, miało zapewniać aktywny wypoczynek i dobrą strawę, ale też nie powinno być daleko od naszych miejsc zamieszkania. Po przekopaniu internetu wszerz i wzdłuż, po konsultacjach rodzinnych, nieprzespanych nocach, zjedzonych nerwach, etc. wybór padł na hotel w Czarnym Lesie, usytuowany w okolicach Jury Krakowsko-Częstochowskiej w miejscowości Woźniki. Znajdujący się tam pałac, pochodzący z początku XX wieku, został odrestaurowany i dziś pełni funkcje ekskluzywnego hotelu, restauracji, winiarni i business center. Hotel oferuje miejsca noclegowe w komfortowo urządzonych pokojach pałacowych oraz dworkach usytuowanych na terenie hotelowego parku. Taki właśnie dworek był dla nas idealnym rozwiązaniem. Malownicze położenie hotelu w rozległym parku z zabytkowym drzewostanem oznaczało, że będzie urokliwie. Rozgrywki bilardowe, turnieje darta, seanse zapachowe w saunie, zabiegi w strefie relaksu, spacery nordic walking, wycieczki rowerowe, rozgrywki siatkówki, badmintona, pokój zabaw dla dzieci, bajkowe kino, planszowe gry rodzinne, bezprzewodowe łącza wi-fi – to wszystko oznaczało, że będzie aktywnie. Do tego obiekt jest rekomendowany przez Magdę Gessler, która była gościem hotelu, co oznaczało że będzie dobra strawa. Wszystkie wymagania zostały spełnione, pobyt zaklepany, zaliczka wpłacona.
Pani Magda Gessler swoje wrażenia z pobytu w hotelu w Czarnym Lesie opisała w magazynie Newseek. Pisze między innymi, że została kupiona nieprawdopodobnie pysznym śniadaniem, które zostało podane jej do pokoju. Na śniadanie składały się wypiekane na miejscu bułeczki z makiem, wędzone na miejscu wędliny, pyszne twarogi, kiełbaski cielęce bez tłuszczu, jajecznica ubijana na parze z żółtkami z jaj od zdrowych i szczęśliwych kur, aktywnie grzebiących i wydziobujących różne pyszności, przygotowywane na miejscy konfitury z leśnych owoców i pyszne, domowe jogurty. Po naszej ostatniej wizycie w Białowieży nabraliśmy jeszcze większej ochoty na pyszne, lokalne jedzenie, a taki opis pani Magdy od kuchennych rewolucji dał nam nadzieję na to, że w Czarnym Lesie będzie lokalnie, pysznie i zdrowo.
Z Wrocławia wyruszyliśmy w piątek. Mury miasta opuszczaliśmy po godzinie trzynastej, ale już wtedy był 8 km korek na bramkach w Karwianach. Do tego drogowcy postanowili właśnie w tym dniu wyremontować wiadukt w okolicach Legnicy i autostrada A4 była skutecznie zakorkowana w obu kierunkach. Uwzględniając utrudnienia drogowe i naszą szybką reakcję na zgłoszenia o zatorach, udało nam się uniknąć stania w korkach. Trasę z Wrocławia do Czarnego Lasu pokonaliśmy w niespełna trzy godziny.
Po przybyciu na miejsce i zameldowaniu się udaliśmy się do naszego dworku. Dworek różany składał się z werandy, korytarza, czterech pokoi dwuosobowych, dwuosobowego salonu z aneksem kuchennym i kominkiem. Każdy pokój i salon miał swoją łazienkę z suszarką do włosów, tv i minibarek. Aneks kuchenny wyposażony był w czajnik elektryczny, zlewozmywak, naczynia i ekspres do kawy. Do ekspresu dołączone były tylko dwa naboje, więc o kawie z ekspresu można było zapomnieć. Na zewnątrz przy dworku znajdował się taras z parasolem ogrodowym i meblami tarasowymi.
Patrząc dalej jest i piękna i bestia. Piękna to park, dużo zieleni, stawy, mostki, ławeczki, latarnie, ptaszki, wiewiórki.
Jest i bestia. Linie elektryczne wysokiego napięcia przebiegające tuż obok naszego dworku.
Po zajęciu pokoi, rozpakowaniu się i rozpoznaniu terenu udaliśmy się na postną obiadokolację w restauracji. Na przystawkę podano pomidora z mozzarellą i dressingiem balsamicznym. Następnie zupę krem szczawiowy z czosnkowymi grzankami i danie główne – sandacz w sosie kurkowym podany z gotowanymi ziemniakami i bukietem warzyw. Podsumowując całą obiadokolację – przerost formy nad treścią. Pomidory wodniste, bez zapachu i smaku, zupą poparzyłam sobie język, a danie główne ratował jedynie sandacz.
W sobotę z rana przywitało nas słońce i mgła.
Po śniadaniu było można udać się na wycieczkę busem do Częstochowy. W programie wycieczki było zwiedzanie parku miniatur w Złotej Górze i wizyta na Jasnej Górze. Z oferty skorzystała senioralna część rodziny, reszta udała się na wycieczkę rowerową lub pieszą po okolicy.
Po południu zorganizowany był również wyjazd do Woźnik na święcenie pokarmów. W programie wyjazdu była wizyta na wieży widokowej w Woźnikach. Koszyczek ze święconką można było zamówić wcześniej w hotelu za 60 zł. W sali pałacowej zorganizowano warsztaty rękodzieła z drzewa osikowego. Warsztaty prowadzili artyści z Osikowej Doliny z Koziegłów. Każdy uczestnik warsztatów pod okiem profesjonalistów miał okazję własnoręcznie zrobić kurczaka z wiórków z drzewa osikowego. Wieczorem czekała nas obiadokolacja w formie grilla z menu mięsnym i bezmięsnym – zupa krem chrzanowy, kiełbasa, pyszne żeberka, ziemniaki i ryba z grilla, sałatka grecka w polskim wydaniu, pieczywo, soki, kawa i herbata.
W niedzielę wielkanocną udaliśmy się na śniadanie wielkanocne, które kusiło pokazem kulinarnym na żywo. Niestety tylko na papierze. Pokaz kulinarny polegał na tym, że w kącie stał sobie pan kucharz wyposażony w kuchenkę elektryczną i na życzenie gościa smażył na patelni jajecznicę.
Po śniadaniu, kiedy już wszystkie dzieci znalazły wielkanocnego zajączka, a starsi wzięli udział w turnieju strzeleckim, czekał na nas bufet słodkości. Wyschnięte babki, sernik nafaszerowany aromatem do ciast, makowiec z masą makową z puszki i mazurek pomarańczowy. Na świąteczny obiad serwowano na przystawkę rożki z szynki, która została ze śniadania, z musem chrzanowym, ale na mój smak był to serek śmietankowy, również ze śniadania, i chyba zapomniano dodać do niego chrzanu. Zupa krem z buraków całkiem smaczna. Danie główne to pieczone udko kacze z sosem pomarańczowym, kompletnie bez smaku i jedno i drugie, oraz sucha jak wiór pieczeń z szynki, której nie ratował nawet sos. Na deser podano kawową panna cottę z bitą śmietaną.
W poniedziałek po świątecznym śniadaniu oferowano bufet słodkości. Kiedy udaliśmy się na miejsce okazało się, że zostały tylko okruchy, a na naszą prośbę o doniesienie pieczywa dorzucono suchą babkę z makiem. Świąteczny obiad w tym dniu był dodatkowo płatny 85 zł od osoby. Nie skorzystaliśmy.
Celowo nie pisałam o śniadaniach, aby teraz zamieścić jeden podsumowujący opis. Śniadania były serwowane w postaci stołu szwedzkiego, a na nim smaczne pieczywo, które wyglądało na lokalny wypiek, jajka, które miały żółciutkie żółtka, można było przypuszczać, że pochodziły od tych kurek, co to pani Magda Gessler opisywała i pyszny serek śmietankowy. Reszta bez historii. Co do napojów – kawa proszkowa, mleko do kawy proszkowe, soki z kartonów i woda. Przez cały nasz pobyt nikt nie zaoferował nam nawet lampki wina, a miejsce to reklamuje się jako winiarnia.
Po spakowaniu i zdaniu kluczy ruszyliśmy w drogę powrotną do domów. Hotel w Czarnym Lesie szczyci się się złotym standardem w obsłudze klienta. Przez cały nasz pobyt nie dało się tego zauważyć i poczuć. Takie możliwości, takie piękne miejsce, tyle gości, ale co z tego, skoro właściciele nie czują tego. Szkoda. Kończąc posłużę się moim starym porzekadłem – święta, święta i po świętach. Do zobaczenia za rok.