Spadł śnieg. Nic w tym dziwnego, zima przecież. Szybciorem wywaliłam zwierzaki na dwór, przywdziałam ocieplane kalosze, narzuciłam kurtkę na plecy. Jeszcze czapka, szalik i rękawiczki. Chwyciłam aparat pod pachę i jestem gotowa do wyjścia na zewnątrz. To straszne. Ileż trzeba się nagimnastykować, aby zrobić krok do przodu z pokoju na taras, a potem na ogród. Z tego powodu nie znoszę zimy. Czuję się skrępowana przez swetry, podkoszulki, kamizelki, ciepłe rajstopy. O swobodzie ruchów i lekkości zapomnij. Wracając do śniegu. Kto wie, jak długo poleży. Trzeba łapać okazję i uwiecznić ten moment. Wcale nie było łatwo przekonać futra do pozowania. O ile z psimi futrami dużego problemu nie było, o tyle kocie futra miały swoje zdanie na ten temat. Pozować nie mają zamiaru i basta. Ileż musiałam się nabiegać, naprosić i nakiciać żeby co najwyżej dwie fotki i to na siłę strzelić. Bardzo podoba mi się taka zima. Taka na pięć minut. Taka zima, żeby ulepić bałwana, zrobić orła na śniegu i porzucać się śnieżkami. Po tych szaleństwach strzepuję śnieg z butów, wchodzę do ciepłego domu, siadam przed kominkiem i piję ciepłe kakao. Robię pstryk i zima znika. Takie było moje marzenie od zawsze. W tym roku się spełniło.